Wiadomości

Londyn: dlaczego warto pojechać tam z zespołem na 20-godzinną integrację?

Londyn: dlaczego warto pojechać tam z zespołem na 20-godzinną integrację?

Bo to ciekawe, pożyteczne i rozwijające, a przy tym silnie integrujące i może być całkiem niedrogie!

Felieton Macieja Kotarskiego

Londyn jest niezwykły przez swą unikalną, imperialną historię – to była stolica największego (najbardziej rozległego?) imperium w historii ludzkiej cywilizacji, i to widać. Miasto trzeba koniecznie najpierw zobaczyć z góry – jest gigantyczne i zdumiewająco inne, przez to jest też gigantycznym i bardzo odmiennym rynkiem od tych, które znamy w Polsce. Dzięki tej wielkości na pewno każdy znajdzie tu biura swojego partnera/dostawcy/klienta, który chętnie opowie o lokalnym rynku, a skala tegoż zdumiewa.

My działamy na rynku biurowym, więc pojechaliśmy oglądać tamtejsze biura. Opadły nam szczęki, gdy okazało się, że sam Central London jest większy, niż cały rynek biurowy w Polsce!

Z drugiej jednak strony spora część tych biur jest znacznie gorszej klasy, niż biura w Polsce, a część nadaje się tylko do głębokiej modernizacji. Nasza przewaga wynika z relatywnego zacofania i skoku, jaki wykonaliśmy w ciągu ostatnich 30 lat. Zdumiewająco słabe wrażenie zrobiła na mnie na przykład dzielnica najdroższych biur w Europie, czyli May-fair, a zwłaszcza najdroższy z najdroższych Berkeley Square – ciasnota, bardzo wąskie chodniki, dominujący ruch aut, których jest mnóstwo, spaliny, chaos, hałas. Tymczasem tutaj średnie ceny biur to >140 EUR/m2, a mogą dochodzić nawet do 200 EUR/m2 (w przeliczeniu z funtów i stóp) na miesiąc...

To była ta część rozwojowa i pożyteczna, ale po prostu fajnie to miasto zwiedzić w kilkanaście godzin, tylko z planem i głową. Zacząć trzeba koniecznie od widoku z góry – z ikonicznego Shard’a, lub – jak my – ze szczytu popularnego biurowca „Walkie-Talkie” w City. Fascynujący jest widok ze Sky Garden, ze szczytu „Walkie-Talkie”(Fenchurch 20), na Londyn i drapacze chmur na Canary Wharf i na Shard po drugiej stronie Tamizy. W promieniach zachodzącego słońca ten widok skojarzył mi się od razu z Corus- cant – stolicą Imperium Galaktycznego z Gwiezdnych Wojen.

Sky Garden jest niesamowity – to tak jakby w nasze 34. piętro Olivia Star wtłoczyć piętra 32 i 33 (bary i restauracje), a także pół naszego ogrodu zimowego! Jest to możliwe, ponieważ budynek Fenchurch rozszerza się ku górze, dzięki czemu szczytowe piętro jest olbrzymie!

Wstęp jest wolny, trzeba tylko z odpowiednim wyprzedzeniem zarezerwować wejściówki – najlepiej od tego zacząć planowanie wycieczki, razem z rezerwacją samolotu.

Z góry widać, że to miasto rozwinęło się organicznie w ciągu ostatnich kilkuset lat, bez żadnej centralnej przebudowy, jak np. w Paryżu. Jest wielkie i zdumiewająco chaotyczne, w czym tkwi wielki urok. Zabudowa jest niezwykle zróżnicowana, a dachy sięgają naprawdę po horyzont. Imperialnego sznytu dodaje widok na wielki krążownik z czasów II wojny światowej, zakotwiczony na Tamizie, prawie u naszych stóp.

Na mnie oszałamiające wrażenie zrobiło samo City, ten fantastyczny mix starego z nowym, zapierające dech w piersiach kontrasty, kilkusetletnie kamienice i puby wciśnięte między szklane giganty o przedziwnych kształtach! Niby każdy z tych biurowców znam z literatury i zdjęć (architektura to moje hobby), ale zobaczenie na żywo tego nagromadzenia na maleńkim obszarze, wśród pięknych, zabytkowych kamienic i pałaców z kolumnadami i rzeźbami na frontonach – jest całkowicie unikalne.

Wspaniałe wrażenie wywarły na nas także Camden Town i Soho, dzielnice pełne życia, historii i świetnych miejsc, ogólny klimat gigantycznego miasta, metro, tłumy na ulicach Camden i Soho wieczorem i w nocy – co za energia!!! Taki Monciak w Sopocie, tylko x100. Jednocześnie negatywnie zdumiewa podporządkowanie miasta ruchowi aut. Standardem są wąskie chodniki, po których się tłoczy ludzki tłum, a szeroką przestrzeń pomiędzy chodnikami zajmują auta, stojące lub poruszające się i trąbiące na przechodniów, którzy wchodzą pod koła, bo się normalnie nie mieszczą na chodnikach i czasem dosłownie spadają z krawężników…

Zrobiliśmy sobie zespołowy wyjazd bez noclegu, z rannym przylotem do Stansted i wieczornym powrotem, również stamtąd. Przy odpowiednim dobraniu terminu lotów, taka wycieczka może zamknąć się w niedużych kosztach, niewiele ponad cenę biletów lotniczych, a daje zespołowi fajnego kopa rozwojowego, jest też silnie integrująca. Wyzwaniem dla zespołu jest już zaplanowanie samej wyprawy, rezerwacja biletów lotniczych, ale też kolejowych, zbadanie form płatności, ułożenie trasy i środków komunikacji, gdzie metrem, gdzie koleją, a gdzie pieszo itp. Jeżeli chce się zmieścić taki program, jak nasz, to trzeba się nieźle sprężać, pomagać sobie, pilnować się wzajemnie, pilnować czasu, trasy itp.

Bez noclegu jest oczywiście taniej, ale przede wszystkim przy odpowiednio intensywnym programie powstaje dobra presja czasu, dzięki czemu robi się z tego prawdziwy urban survival, czyli jak przetrwać w miejskiej dżungli. Zdarzają się ciekawe sytuacje, np. zamknięta stacja metra, z której mieliśmy dojechać do stacji kolei na lotnisko. Przed wejściem do metra stoi wielki tłum, który kłębi się nerwowo i czeka. Co robimy? Jak nie zaczną wpuszczać, to się spóźnimy na lot! Szybka decyzja i już idziemy bardzo szybkim marszem do kolejnej stacji metra. Jednak tłum jest taki, że na początku ciężko przejść, ktoś idzie pierwszy i toruje drogę, reszta za nim, ktoś zagania maruderów. Polecam, dla nas to była świetna przygoda.

Ciekawostka – byłem tu dokładnie 35 lat temu… Wtedy bardzo mi się to miasto nie podobało, było brudne i niebezpieczne, zwłaszcza w porównaniu do zadbanych i bezpiecznych miast niemieckich...

Jak to miasto się niesamowicie zmieniło w ciągu tych lat i jak niezwykle zmienia się dalej!

Autor: Maciej Kotarski, Dyrektor Olivia Centre, pasjonat zimowego żeglarstwa i architektury

Zdjęcie: Maciej Kotarski

Artykuł pochodzi z magazynu:
FOCUS ON Business #15 March-April (2/2024)

FOCUS ON Business #15 March-April (2/2024) Zobacz numer