Outsourcing, freelancing, samozatrudnienie - co mają wspólnego

Outsourcing, Freelancing, Samozatrudnienie

Nadszedł czas, aby poruszyć kwestie tych trzech pojęć. Czym właściwie są? Czy się różnią? Czy są synonimami?

Zabierałem się do poruszenia tego wątku od dobrych kilku miesięcy, lecz z uwagi na fakt, że dla mnie wydawało się to w pełni logiczne, odwlekałem decyzję. Zaobserwowałem jednak, że pomimo występowania tych trzech pojęć na naszym rynku od dłuższego już czasu, dalej są one mylone i źle interpretowane – i to przez osoby świadczące dane usługi, a nie przez te, które z nich korzystają.

Nie chcę przytaczać żadnych definicji książkowych, bo to nie o to chodzi – szczególnie na blogu. Skupię się na kluczowych kwestiach, które – mam nadzieję – znaczne ułatwią zrozumienie różnic, a i być może… ułatwią niektórym osobom podjęcie decyzji, odnośnie wyboru (właściwej dla ich umiejętności, predyspozycji oraz doświadczenia) pracy.

Jak już wcześniej pisałem, outsourcing różni się od zlecenia tym, że zlecenie jest jednorazowe, a outsourcing nie – zazwyczaj to jakiś proces. W mojej ocenie to kluczowa różnica. Wszelkie pozostałe, to już tylko wynikające z niej uzupełnienia. W związku z tym freelancing oraz samozatrudnienie może być outsourcingiem, ale nie musi. Dokładniej: jeśli działania osoby świadczącej swoje usługi w ramach samozatrudnienia czy freelancingu są jednorazowe (np. uzupełnienie bazy danych, przeprowadzenie ankiety, stworzenie strony internetowej), dla losowych klientów i nie są powtarzalnym procesem – wówczas są to po prostu zlecenia. Wydaje się logiczne i sporo osób działająca w ten sposób uzna, że to normalne i nic nowego nie wniosłem, bo większość freelancerów pracuje właśnie w taki sposób. Być może tak, a być może nie – i tylko tak sądzą. Liczę, że po przeczytaniu tego wątku do końca, wszystko stanie się bardziej zrozumiałe.

Na chwilę zostawiam kwestie różnic między outsourcingiem, a pozostałymi pojęciami i skupię się na porównaniu freelancingu i samozatrudnienia. Tutaj ponownie – sporo osób uważa, że są to synonimy, bo przecież, aby być freelancerem, to trzeba działać na samozatrudnieniu. Nic bardziej mylnego. Przede wszystkim samozatrudnienie wymaga założenia jakiejś formy działalności gospodarczej, w której – jak sama nazwa wskazuje – jedną z osób pracujących będzie jej założyciel. Wiąże się to zatem z obowiązkami każdego przedsiębiorcy, czyli m.in. rozliczaniem się z US czy ZUS. Freelancerem natomiast może być każdy i niekoniecznie trzeba w tym celu zakładać działalność gospodarczą – wystarczą umowy zlecenia lub umowy o dzieło.

Podsumujmy zatem: samozatrudnienie jest jedną z form bycia freelancerem, która wymaga większego zaangażowania, wiąże się z większymi kosztami, ale też daje większe możliwości. Natomiast obydwie formy działalności mogą świadczyć usługi outsourcingowe, choć… samozatrudnienie na pewno jest ku temu lepszą opcją, chociażby z uwagi na rodzaj rozliczenia.

No tak, ale obiecałem jeszcze wrócić do różnic w stylu świadczonych usług przez freelancerów. Otóż z założenia, większość z tych usług to pojedyncze zlecenia. Być może są powtarzalne, ale nie dla jednego z klientów, tylko dla różnych. Obsługa takich zleceń wbrew pozorom ma wiele wspólnych czynników, jest podobnym procesem, jednakże przez to, że dotyczy różnych klientów, przechodzi się ją zawsze w pełni – w 100%, co zabiera czas, a więc jeden z głównych czynników kosztowych freelancera. Niestety bardzo często freelancerzy nie są tego świadomi i nie patrzą na to w taki sposób. Nie wyceniają czasu, który jest ich kluczowym aktywem lecz zlecenie jako projekt sam w sobie, całościowo – często bez podparcia jakimikolwiek danymi, na zasadzie: to będzie kosztowało 500 zł i tyle. Konsekwencje takiego podejścia bywają różne, ale to już temat na inny wątek.

A co w przypadku, gdyby taka osoba mogłaby to w jakimś stopniu ujednolicić, zoptymalizować? Na pewno dzięki temu, czas jego pracy znacznie by się skrócił, a przez to finalne projekty byłyby realizowane szybciej, a przez to i taniej. Taniej w tym przypadku nie znaczy, że zarobi się mniej za tę samą pracę, ale to, że spadnie stosunek poświęconego czasu do realizacji projektu dzięki czemu freelancer będzie mógł wykonać dodatkowo inne zlecenie (finalnie za godzinę swojego czasu zarobi tyle samo). W tym przypadku obydwie strony uzyskują dodatkową korzyść – firma zlecająca ma wykonaną pracę na lepszych warunkach (kwotowo i czasowo), freelancer zaś ma więcej zleceń i… stałego klienta.

Dla firm taka współpraca w perspektywie czasu często też okazuje się korzystniejsza i dochodzi do wniosku, że zamiast utrzymywać u siebie dane stanowisko – lepiej je wydzielić na zewnątrz. Mając informacje na jakich stawkach współpracuje z freelancerem jest w stanie podpisać długoterminową umowę, w której zawarte będą wszelkie kluczowe informacje – np. o odpowiedzialności, czasie reakcji na zapytanie, czasie wyceny dla poszczególnych projektów, ale też sposobie dostarczania materiałów do freelancera, co wpłynie na zoptymalizowanie procesu. Freelancer zaś może podpisać takie umowy z wieloma klientami, bo sam doskonale zdaje sobie sprawę jakim czasem i możliwościami dysponuje. I tu właśnie objawia się istota outsourcingu – przestają to być pojedyncze, niepowiązane ze sobą zlecenia, tylko w pewnym stopniu ponawiane projekty (typy projektów), mierzalne, z ustaloną charakterystyką zleceń, sposobem wycen i czasem realizacji.

Jak widzicie, temat obszerny i jeszcze sporo można w nim poruszyć. Postaram się zrobić na ten temat pełny artykuł, który opublikujemy w jednym z najbliższych numerów Outsourcing&More.