Albo WELL albo 4 palmy

Certyfikacja Well kosztuje. Jak w kuluarowych rozmowach podliczył jeden z Wynajmujących – to dla budynku wydatek około ćwierci miliona złotych. Trzeba więc przemyśleć, czy te pieniądze, wydane w wielu przypadkach w gruncie rzeczy tylko na marketing, rzeczywiście pozostają najlepiej wykorzystane. Wczoraj uczestniczyłam w bardzo ciekawej debacie dotyczącej dobrostanowej certyfikacji (ang. Well Certification) w ramach Property Forum Gdańsk. Pomiędzy uczestnikami – Deweloperami nowych oraz Właścicielami istniejących biurowców rozgorzała intensywna wymiana zdań, czy w ogóle warto się certyfikować w tym konkretnie obszarze. Podczas gdy powstające trójmiejskie budynki takich deweloperów jak Skanska i Cavatina będą od razu certyfikowane w Well, to istniejące projekty takie jak Olivia Business Centre – już nie koniecznie – przynajmniej nie ich już istniejące i dobrze działające zasoby.

Chcę od razu i na wstępie zaznaczyć, że co do zasady uważam tę certyfikację za bardzo korzystną bo, co podkreślało też wielu uczestników spotkania biznesowego w Gdańsku, jako jedyna w rzetelny i kompleksowy sposób skupia się na Użytkowniku, a nie jedynie na zasobie, jakim jest budynek. Nie mam wątpliwości że wszystkie, nie tylko najlepsze budynki biurowe, powinny dzisiaj dążyć do spełnienia propagowanych przez Ceryfikat Well standardów. Moje wątpliwości budzi jedynie sama potrzeba certyfikacji budynków przez Wynajmujących. Budynkowa certyfikacja to jedno z dwóch możliwych podejść, ponieważ szczególnie pośród organizacji z amerykańskim rodowodem coraz bardziej popularne jest certyfikowanie swojej powierzchni przez Najemców. Oczywiście wydawcy licencji promują obustronną (i Najemcy, i Wynajmującego) certyfikację.

Skąd wzięło się Well?

Dobrostanowa Certyfikacja powstała w Stanach Zjednoczonych już kilkanaście lat temu, w warunkach dojrzałego (czy wręcz przejrzałego) rynku nieruchomości i niezwykle liberalnych (a więc inaczej niż w Europie, bo niechroniących pracownika) warunków na rynku pracy. Umieszczenie pozbawionych przywilejów pracowników w starych budynkach biurowych poskutkowało bardzo złymi warunkami środowiska pracy, co dostrzegli inicjatorzy dobrostanowej certyfikacji. Warto pamiętać, że pierwotnym celem było podniesienie jakości co do zasady nienajlepszego środowiska pracy w wielu organizacjach z „Corporate America”.

Natomiast przeniesiona na wschodnią stronę Oceanu Atlantyckiego certyfikacja straciła swój pazur, bo socjalne gospodarki europejskie od lat znacznie lepiej niż Stany dbają o dobrostan swoich pracowników. Nawet u nas – wystarczy tylko wziąć pod uwagę płatne urlopy wypoczynkowe i rodzicielskie oraz zwolnienia lekarskie, żeby wymienić tylko kilka głównych filarów naszego Prawa Pracy i państwa (mniej lub bardziej) opiekuńczego. A te benefity pracownicze również wchodzą w zakres dobrostanowej oceny. Inaczej jest w USA, gdzie pozytywna narracja etosu pracy przykrywa wiele braków ich szczątkowego systemu socjalnego. Na starym kontynencie pod tym względem już od dawna jest "well".

Dodatkowo w Polsce (a już szczególnie na rynkach regionalnych), gdzie zdecydowana większość biurowców to nowoczesne kilkulatki, nie ma praktycznie żadnych ryzyk związanych z niespełnianiem przez nie wysokich standów dobrostanowych.

Komu przyda się Well?

Komu może rzeczywiście pomóc certyfikacja Well? Najwięcej zyskałyby na niej budynki starsze. Dla re-komercjalizujących się „kilkunastolatków po liftingach” dobrostanowa certyfikacja ma dużo większe znaczenie, bo udowadnia ich przystawalność do obecnych standardów na rynku, który niezwykle szybko się zmienia. Ale tu z kolei nie widać takiego zainteresowania wśród Wynajmujących jak wśród Deweloperów.

Tymczasem do certyfikacji dążą dziś w Polsce przede wszystkim budynki nowe, nieskomercjalizowane (czytaj: niewynajęte) i dopiero wychodzące na rynek. W przeciwieństwie zielonej certyfikacji, która rzeczywiście wywołała znaczącą zmianę na rynku biurowców, dobrostanowa certyfikacja nowych projektów jest jedynie potwierdzeniem ich już wysokich standardów budynkowych ekosystemów. Paradoks? Po co certyfikować się w systemie, którego warunki od początku się spełnia? Otóż w tym szaleństwie jest metoda: dla komercjalizujących nowe budynki certyfikacja Well daje potwierdzenie wysokich standardów dla ich potencjalnego przyszłego Klienta, czyli Najemcy. Deweloperzy po prostu boją się, aby przypadkiem jakiś duży Najemca nie odrzucił ich w przedbiegach tylko dlatego, że nie odhaczą oni na plus certyfikacji Well w swoich excelowych rankingach i zestawieniach. To sprawa życia i śmierci szczególnie na dewelopersko przegrzanych rynkach, gdzie trwa walka na noże o każdego nowego Klienta, a takim rynkiem właśnie staje się Trójmiasto.

Kto nie potrzebuje Well?

Bez dobrostanowej certyfikacji świetnie radzą sobie, i dalej będą radziły, dobrze wynajęte i sprawnie działające biurowe projekty które codzienną praktyką a nie dyplomami udowadniają swój standard. Te są w stanie znacznie lepiej spożytkować zasoby (zarówno pieniądze, jak i czas związany z przeprowadzeniem certyfikacji) na nowe udogodnienia dla swoich Użytkowników – jak chociażby te tytułowe cztery palmy w subtropikalnym ogrodzie zimowym, które w miejsce kolejnego dyplomu zdecydowali się kupić Zarządzający wiodącym trójmiejskim projektem Olivia Business Centre. Bardzo przyklaskuję takiemu podejściu, które zamiast biznesowej kształtuje materialną rzeczywistość i realnie wpływa na dobrostan Użytkowników. To jednak dotyczy dobrze działających obecnych faz projektu bo wiadomo, że Olivia już teraz poważnie rozważa certyfikowanie w Well kolejnych nowoprojektowanych faz. Poddają się tym samym (ze zrozumiałych przyczyn) trendowi rynkowemu a mnie, jako specjalistce środowiskowej, pozostaje tylko się cieszyć, że dobrostanowe aspekty biur stają się tak ważne.