Jak postawić biurową diagnozę?

Nabierająca rumieńców dyskusja dotycząca rzeczywistych mechanizmów i procesów projektowych związanych z kształtowaniem dzisiejszych polskich biur rozwija się w kontekście książki Karoliny Dudek „Koniec ery calvadosu”. Karolina obrazowo opisuje w niej patologiczny mechanizm zbanalizowanego podejścia do projektowania przestrzeni pracy, polegający na prostym wizualnym naśladownictwie. Przy czym przedmiotem naśladownictwa są przede wszystkim rozwiązania, jakie najczęściej podstawia nam popularna wyszukiwarka internetowa i stąd pojęcie „biur wygooglowanych” które mam nadzieję przyjmie się jako opis powierzchownego, naśladowczego i ograniczonego do strony wizualnej procesu, doprowadzając w konsekwencji do jego zaniku. Czego z całego serca "biurom wygooglowanym" życzę. Bo można projektować biura i lepiej i mądrzej.

Od razu chcę zaznaczyć, że co do zasady to nie mam nic przeciwko zapożyczeniom i inspiracjom. Nie ma nic złego w naśladownictwie formalnym dobrych rozwiązań, a bez zapożyczeń sami skazywalibyśmy się na ciągłe od nowa wymyślanie koła, czyli w naszym środowiskowym przypadku bylibyśmy zmuszeni do kreowania zasad biurowej ergonomii czy też podejścia do poszczególnych elementów środowiska pracy (między innymi doświetlenia, hałasu, izolacyjności i prywatności). Uważam, że warto studiować i twórczo wykorzystywać najlepsze wzorce oraz – jeśli to możliwe – uczyć się na cudzych błędach. Sama staram sie tak działać.

Źle się dzieje dopiero wtedy, gdy na inspiracji kończy się doradcza myślówka, a proces tworzenia koncepcji nowej przestrzeni ogranicza się do wizualnego naśladownictwa i zapożyczenia. A cytowane przez Klienta inspiracje (choćby to anegdotyczne „biuro jak z Googla”) są przez zespół projektowy traktowane dosłownie. Bo do stworzenia żywotnej koncepcji specyficznej i niezwykle intensywnie wykorzystywanej przestrzeni społecznej jaką jest biuro dla konkretnej grupy Użytkowników trzeba czegoś więcej – znalezienia odpowiedzi na rzeczywiste potrzeby tychże Użytkowników oraz zrozumienia źródeł powiązanych z ich pracą intelektualną niepewności.

Samo ładnie nie wystarczy

Te rozważania nie są zainspirowane jedynie książką Karoliny. Miniony rok częściowo upłynął mi na ratowaniu projektów, w których przerost formy nad treścią doprowadził do organizacyjnego kryzysu. To nowy rodzaj wstydliwych biurowych problemów, z którym duży kłopot mają decydenci – bo skoro wyszło tak ładnie, to dlaczego nie jest fajnie? Przyczyna najczęściej leży w nadmiarze formy i niedoborze treści.

Wiele z pośród nowych biurowych aranżacji przypomina telewizyjne programy typu „totalna metamorfoza”, w których w trakcie kilku godzin następuje przemiana uczestnika z Kopciuszka w księcia*. Przy czym liczy się przede wszystkim efekt WOW na wejściu i rzadko który z doradców martwi się tym że, inaczej niż w bajce, za chwilę Kopciuszek powróci do swych codziennych aktywności polegających na oddzielaniu ziaren maku od piasku. Oraz że z tego powodu znacznie bardziej niż nowa suknia przydałoby mu się miejsce i urządzenie do sedymentacji. Ale taki wodny cedzak (jak wiele innych urządzeń wspierających pracę) raczej nie jest designerski i sexy. Dla skupionych na wrażeniu wizualnym projektantów biurowa codzienność oraz mechanika pracy nie jest wystarczająco atrakcyjna, bo nie sprzedaje się tak dobrze na wizkach.

Jak określić biurową treść?

Do lepszego zrozumienia relacji pomiędzy formą i treścią posłuży mi analogia z pacjentem, gdzie „formę” stanowi jego wygląd zewnętrzny – postura, fryzura i ubiór, a „treść” odzwierciedla jego stan zdrowia. Oczywiście niektóre charakterystyki stanu zdrowia potrafią być widoczne gołym okiem, ale najczęściej są one czytelne dopiero wtedy, gdy jest już naprawdę źle. Doświadczony lekarz widzi znacznie więcej i kilkoma prostymi badaniami potrafi częściowo namierzyć przyczyny problemów, ale do prawdziwej oceny potrzebuje badań ambulatoryjnych (np. krwi) bez których nie jest w stanie postawić trafnej diagnozy. Dopiero na tej podstawie, czytając z różnorodnych tabel i wykresów, może określić stan, potrzeby i ewentualną skalę zdrowotnych wyzwań. Oraz zaaplikować odpowiednią terapię prowadzącą do pożądanej poprawy lub zmiany. Tak samo dobry doradca środowiskowy, jak dobry lekarz, w procesie tworzenia przestrzeni musi wykorzystywać różnorodne źródła analitycznych danych aby zarekomendować styl pracy oraz przestrzeń lepiej dopasowane do danej Organizacji.

Mało który lekarz jako rozwiązanie na przewlekłe choroby przypisuje pacjentowi designerskie ubranie. Tak samo żaden strateg środowiskowy (lub występujący w roli strategicznego doradcy projektant) nie powinien skupiać się na biurowej formie, tylko na organizacyjnej treści.

*neutralność płciowa zamierzona (i ułatwiona męskim przydomkiem).

**na zdjęciu Kenneth Tveito, jeden z najlepszych w Europie Strategów Środowiskowych.