Strategia na peryferiach

Niedawno skończyłam bardzo ciekawy projekt środowiskowy dla mocnego gracza z sektora R&D nowoczesnych technologii. Otóż jeden z lokalnych zespołów w planowanym procesie ekspansji miał wdrożyć korporacyjne zasady Pracy Opartej na Aktywności. Sęk w tym, że te zostały określone przez zamorską centralę i nijak się miały do lokalnych potrzeb, bo nie uwzględniały trzech najważniejszych czynników wpływających na styl pracy w tym konkretnym biurze: charakteru wykonywanych zadań, ograniczeń budynkowych oraz potrzeb kulturowych lokalnego zespołu.

Wielokrotnie przeglądałam ich czytelnie sformuowane wytyczne środowiskowe, zebrane w formie zgrabnej prezentacji (kolejny dowód na to, że dzisiaj wszyscy myślimy PowerPointem) zastanawiając się, nad końcowymi wytycznymi z prowadzonych przeze mnie bardzo pogłębionych badań przestrzennych. Na początku żeby sprawdzić, czy da się przeprowadzić rekomendowaną zmianę. Wyszło mi, że się nie da. Potem żeby ustalić, które z jej elementów można by wdrożyć. Okazało się, że niektóre z nich się da. Na koniec, żeby stworzyć mocną i jednoznaczną argumentację dla Centrali, dlaczego lokalnie powinno być tak, czyli inaczej.

Razem z regionalnym Office Managerem przekonaliśmy Centralę do najlepszego, bo ustalonego w szczegółowych konsultacjach wraz z lokalnym zespołem, rozwiązania. Projekt zakończył się sporym sukcesem, dzięki wsparciu i zrozumieniu wszystkich interesariuszy. Ba, Centrala tak wzięła sobie do serca nasze wyniki, że zmieniono globalne wytyczne środowiskowe, uznając zdefiniowany przez nas lokalny styl pracy za jedną z ważniejszych, pełnoprawnych aktywności, do których teraz mogą odwoływać się inne lokalne zespoły w tej grupie. Skromnie mogę napisać, że miałam w tym zadaniu dużo szczęścia, bo trafiłam na mądrego biznesowego partnera. Niestety, nie zawsze moi Klienci z taką otwartością przyjmują lokalnie stworzone środowiskowe rekomendacje, które nie pasują do ich obrazu rzeczywistości.

Środowisko pracy w korporacyjnym behemocie

Mam za sobą kilka smutnych realizacji "projektów spadochronowych", w których wytyczne dotyczące nowego stylu pracy zostały odgórnie narzucone lokalnemu zespołowi bez możliwości ich realnego dostosowania do lokalnych warunków (stylu pracy, dostępnej przestrzeni, czy wreszcie lokalnego wzorca kulturowego, który wykształcił się w danym zespole). Co symptomatyczne, w mojej środowiskowej praktyce zauważam, że takie podejście wobec swoich “wyoutsorsowanych” do Polski zespołów najczęściej reprezentują globalne marki B2C o ugruntowanej pozycji, działające w dojrzałych sektorach rynku. Swoiste korporacyjne behemoty, które jadą siłą rozpędu. To raczej mniejsze i bardziej zwinne organizacje znacznie lepiej reagują na lokalność i związaną z nią odmienność.

Na szczęście siłowe narzucanie zmian stylu pracy w dużych Organizacjach nie jest nieuniknione. W praktyce najczęściej okazuje się, że można zdziałać o wiele więcej niż zdają się to umożliwiać wyjściowo sztywne ramki pozornie bardzo ściśle określonego środowiskowego ćwiczenia. Po pierwsze, zmienność biznesowego otoczenia nikomu nie pozwala zastygnąć w jednej organizacyjnej formie. Świat wymusza zmianę również na tych, którzy są nią niezainteresowani. Nawet największe i najbardziej zbiurokratyzowane Organizacje aby przetrwać muszą się zmieniać. Po drugie, i najważniejsze, za każdym planowanym przekształceniem środowiska pracy stoi człowiek, lub częściej grupa ludzi. Zwykle inteligentnych i pełnych dobrej woli, choć jednocześnie słabo znających nasz lokalny kontekst. Dlatego zamiast zastanawiać się, jak na siłę wdrożyć ich nie do końca trafione rekomendacje, lepiej trafić do ich rozumu. Tłumacząc im różnice i podpowiadając scenariusze rozwiązań. To bolesne i konsumujące sporo energii działanie okazuje się skuteczne nawet wobec najbardziej zaskorupiałych korpo.

Desant z Londynu

Z praktyki wiem, że takie podejście działa w 99%. Natomiast do tego wpisu pobudził mnie ten jeden na sto (nieudany) przypadek, a raczej jego wkrótce nadchodzący dalszy ciąg. Przyznaję, w mojej karierze doradcy środowiskowego tylko raz zdarzyło mi się polec przy próbie przekonywania Klienta do uwzględnienia w projekcie lokalnych uwarunkowań. W wyniku czego nasza współpraca zakończyła się ... niemiło. Natomiast jak niosą ostatnie wieści z rynku, ta duża Organizacja z sektora finansowego nadal realizuje swoje doradztwo środowiskowe w Polsce rękami londyńskich doradców, nie wierząc w wiedzę lokalsów. Rozumiem, że może trochę sparzyli się na pracy ze mną, ale przecież są też w tym kraju i inni, kto wie czy nie lepsi, Stratedzy Środowiskowi. Cóż, zdrowia i powodzenia życzę aktywnym w tym procesie zarówno Doradzającym, jak i Doradzanym.