5:40 nad ranem

Ostatnio zastanawiałem się nad tym czy w moim życiu panuje równowaga między życiem zawodowym, a prywatnym. Co to w ogóle jest ta równowaga, ten cały Work-Life Balance. Czasami słyszymy te trzy angielskie słowa i zastanawiamy się co za nimi się kryje? Czy 8 godzin pracy, 8 godzin snu i 8 godzin na inne aktywności? Hmmm, to chyba nie jest takie proste, a może raczej takie skomplikowane. Czym jest i jaki jest ten czas poświęcony na pracę, sen i resztę tego wszystkiego co robimy w ciągu dnia?

Na tyle dało mi to do myślenia, że stwierdziłem, że przeanalizuję jeden ze swoich dni, spiszę to wszystko na papier, albo raczej na klawiaturę i zobaczymy co z tego wyjdzie. I ja i Wy będziecie mogli ocenić, czy z tą moją „równowagą” wszystko jest OK. To co? Zaczynamy?

Pewnego dnia, a było to … ha ha, tak to raczej zaczęłaby się jakaś książka, albo co najmniej opowiastka, historyjka. Jestem ostatnio po lekturze Narratologii Pawła Tkaczyka, więc odniesienie do opowiadań jest tu na miejscu, choć do mistrza jeszcze sporo mi brakuje. No dobrze, koniec żartów i przejdźmy do meritum.

Wspomniana 5:40 nad ranem to godzina mojej pobudki w ciągu „normalnego” dnia w dzień roboczy w tygodniu. Normalnego? Tak normalnego, gdyż mam też w ciągu roku, trochę „nienormalnych” dni, kiedy wstawanie musi się odbyć nieco wcześniej. Ale skoro miałem przeanalizować sobie dzień „normalny”, to na klawiaturę rzuciłem poniedziałek 15 maja 2017r.

5:40 pobudka, trochę rozciągania, poranna toaleta i czerpiąc naukę z książki „Sprzedaż – jak sprzedać prawie wszystko, prawie każdemu” Fredrika Eklunda, jeszcze w toalecie sprawdzenie maili, które pojawiły się w godzinach nocnych – to niebywałe, ale świat biznesu wciąż się kręci i nawet w niedzielę w nocy można otrzymać maile, przesłane przez ludzi, którzy w weekend nadrabiają zaległości mailowe z tygodnia.

Do mnie należy poranek, więc żona i dzieci jeszcze śpią, kiedy zaczynam krzątać się po kuchni i szykować śniadanie. Na start obowiązkowa herbata miętowa. To jeszcze nie jest czas na kawę. Woda w czajniku wrze, składniki na śniadanie do szkoły i pracy wędrują z lodówki na blat kuchenny, a wskazówka w zegarze zaczyna zbliżać się do godziny 6:00. Szósta rano, to czas na świeże bułki. Zbieram się i kierunek Groszek. Za ladą sklepowa Pani Iza i Pani Agnieszka i zapach świeżego pieczywa w powietrzu. Pakuję kilka bułek, a Pan Heniu (który codziennie ze mną jest o 6:00 w sklepie) pakuje swojego czteropaka i jego równowaga będzie dziś utrzymywana z Żubrem w ręku. Pan Heniu w jedną stronę, a ja w drugą i kilka minut później w domu mogę zabrać się za przygotowanie drugich śniadań. Tego dnia syn wyjeżdżał na tygodniową wycieczkę, więc dla niego coś na drogę, a dla pozostałych członków rodziny po bułeczce do pracy – no poza żoną, ona w pracy ostatnio przerzuciła się na kefir z owocami – trochę zdrowiej niż pszenne bułki, ale ja tych bułek nie zamienię na nic – nie w tej chwili.

Przygotowanie drugiego śniadania idzie szybciutko, herbata miętowa już dawno zniknęła i poranny posiłek ma się ku końcowi, więc pora na 45 minut pracy. A nie, zaraz, tego dnia nie było 45 minut z komputerem, gdyż jak wspomniałem syn jechał na wycieczkę. No to na nogi stawiam młodego i po 30 minutach jedziemy pod szkołę, gdzie brygada rodziców i 13-letnich dzieciaków wyczekuje autokaru. Co tu dużo mówić, autokar przyjechał, dzieci się zapakowało, autokar odjechał. Wracam do domu.

Aby nie wdawać się w głębsze szczegóły, w tym czasie reszta rodziny staje na nogi, a ja mogę poświęcić trochę czasu na obróbkę maili i pracę koncepcyjną. To jednak prawda, że ludzki mózg nad ranem pracuje szybciej i lepiej niż w ciągu dnia. Muszę przyznać, choć co prawda subiektywnie, że moje 30 minut nad ranem daje mi taką efektywność pracy, jak około 2 godziny w ciągu dnia, a to oznacza, że de facto mogę w ciągu dnia pracy zrobić znacznie więcej niż w przysłowiowe 8 godzin.

OK, ok, nie, tego wątku nie będę rozwijał, wsiadam w samochód i jazda do pracy. Dojazd to niestety około 60 minut – tak, urok dojazdu do pracy w Warszawie. Choć nie pracuję na "Mordorze", to jednak dojazd Puławską, Idzikowskiego i Sobieskiego w godzinach 7-9 nad ranem zawsze niesie za sobą blisko godzinę drogi (zimą jest nieco gorzej). Dziś poniedziałek, więc dzień spotkań rozpoczynających tydzień z moim wspaniałym zespołem Pro Progressio, a to oznacza że startujemy od 9:00. Ja i tak jestem codziennie od 9:00 w pracy, ale reszta Teamu zaczyna godzinę później. Zanim to jednak nastąpiło, czas na kawę – nie ma to jak zapach czarnej kawy, najlepiej z ekspresu Nespresso na dobry początek dnia.

Teraz będzie szybko, gdyż jak miałbym opisać Wam dokładnie co robiłem w ten poniedziałek, to potrzebowalibyśmy nie wpisu w tym poście, ale jakiejś książki. Branża outsourcingu i nowoczesnych usług dla biznesu to temat tak szeroki, że ciekawych rozmów i projektów można codziennie znaleźć baaaardzo dużo. Mówiąc krótko – telefony, spotkania, maile, lunch, kolejne telefony, spotkania i maile i tak dzień nam się zbliżył do 17:00. No tak, zapomniałem o tej bułce, co ją rano przygotowałem – ta zniknęła po porannym spotkaniu z zespołem :).

Droga powrotna do domu to kolejne 60 minut, ale jest to dobry czas na rozmowy telefoniczne. Kiedyś jak pracowałem w Łodzi, to poza rozmowami miałem jeszcze czas na wspaniałe audiobooki – oj tak, uwielbiam słuchać dobrych książek i zarówno serwis Audioteki jak i wydawcy książek na płytach mają we mnie dobrego klienta. Tym razem jednak, w drodze powrotnej, był jeden telefon i rozmowa z moją lepszą połową, czyli żoną Kasią. Tak, pracujemy razem, więc dojazdy do i z pracy to też czas na wspólne rozmowy. Nie wiem tylko czy praca i życie z jedną osobą to jest przepis na Work-Life Balance, ale u mnie akurat się sprawdza.

W domu czeka córka, która zgodnie z tradycją, na stole ma już usypaną wieżę z zeszytami, książkami i odrobionymi lekcjami. Siadam z córką i przechodzimy wspólnie przez zadania domowe. Trochę tego jest. Najpierw polski, potem matma i na koniec angielski. No cóż – trochę trzeba było tu poprawić, ale koniec końców lekcje odrobione. Dzieciak idzie poszaleć na podwórku, ja siadam na chwilę do perkusji i zwiększam dawkę decybeli na osiedlu. To już dziewiąty miesiąc nauki, więc dźwięki zaczynają przypominać jakąś muzykę. Jeszcze kilka miesięcy temu walenie w gary pozostawiało wiele do życzenia.

Czas na sport. No cóż – nie jestem wyczynowym sportowcem, nie biegam w maratonach, Iron Man ze mnie raczej nie wyrośnie, ale pobiegać lubię. Słuchawki na uszy, ścieżka dźwiękowa z Obrońców Galaktyki 2 nadaje rytm, a ja na 20 minut ruszam w teren z motywacyjnym wirtualnym trenerem jakiego zapewnia mi aplikacja Samsung Health. Powiem szczerze, że uwielbiam te 20 minut – ani to dużo, ani to mało, ale po całym dniu mięśnie się rozciągną, powietrze wypełni płuca, mózg odetchnie od ciągłego intensywnego myślenia, a ja mam czas dla siebie. Jest tylko jedna czynność, którą lubię bardziej – to nurkowanie, choć z nim mam do czynienia podczas urlopów.

Powrót do domu, czas na kolację. Kiedyś były jakieś kanapki, pizze i inne tego typu potrawy, a od jakiegoś czasu jest grapefruit. Tak, tylko jeden grapefruit. Na takie rozwiązanie nastawiłem się od początku maja i efekt jest taki, że 2 kilo zniknęło z ekranu na wadze łazienkowej. Nie wiem czy to tylko efekt tego owocu, czy kombinacja z bieganiem i innymi czynnościami. Ale fakt jest faktem – jest mnie trochę mniej.

Wieczór, to rozmowy z żoną – córka już śpi – i obowiązkowy czas na książkę. Od stycznia mam już ich kilkanaście za sobą, a teraz przechodzę przez Sztukę Zwycięstwa Phila Knighta. Polecam – super książka. Doskonale się ją czyta, podobnie jak i inne książki, które są bestsellerami New York Timesa lub wychodzą ze stajni OnePress i Heliona. Muszę przyznać, że to moje ulubione wydawnictwa biznesowe. Dobrze napisane książki, spora wiedza połączenie przyjemnego z pożytecznym – wiedzy i relaksu. Książki biznesowe czytam na zmianę z inną literaturą – takie tytuły jak Malowany Człowiek, seria Assassin's, czy zbiór kryminałów Jo Nesbo, to tytuły z ostatnich tygodni i miesięcy, które przeszły przez moje ręce. Polecam.

Na zegarze wskazówka zbliża się do 22:50, a to czas na spokój dla głowy po poniedziałkowym dniu. Kierunek łazienka i do łóżka. Kiedyś spałem po 4-5 godzin, teraz (z racji wieku, a może i nie), czas ten wydłużył się do około 7 godzin i muszę przyznać, że jest to dobry czas na relaks. Dobranoc. Jutro pobudka o … 5:40.

No to jak jest z tą moją równowagą? Jest ona, czy jej nie ma? Zakładam, że psychologowie, coachowie i trenerzy biznesu mieliby tu różne spostrzeżenia zarówno in plus jak i in minus. Ja jednak staram się tę równowagę trzymać. Z jednej strony prowadzenie firmy i relacje biznesowe, z drugiej czas dla rodziny, chwila na sport i wytchnienie przy książce. Tak można zadbać o samego siebie. A jak zadbać o ludzi, którymi się otaczamy, jak zadbać o pracowników, jak budować klimat i otoczenie wpływające na Work-Life Balance? O tym to już nie będę pisał, ale porozmawiamy sobie w Gdańsku na konferencji The BSS Tour (https://goo.gl/Fy7luj) w dniu 8 czerwca w Hotelu Almond. Wydarzenie jest kierowane do kadry kierowniczej i będziemy chcieli w nim poruszyć wiele ciekawych tematów, łącznie ze szczęściem w pracy, oraz zamknąć dobrą i pozytywną sesją networkingową. Aby zachować równowagę między biznesem, a życiem nieco mniej zawodowym, dwa dni później (10 czerwca) pogramy też w siatkówkę w ramach siódmej już edycji BVB Cup (http://www.bvbcup.pl/).

Czy będzie to równowaga – jestem pewien że tak.