Motoryzacja

Coraz więcej elektryków w Polsce

Coraz więcej elektryków w Polsce

Popyt na samochody elektryczne rośnie w całej Europie i trend ten nie omija Polski. Według wyników „Barometru nowej mobilności” niemal co trzeci Polak rozważyłby zakup „elektryka”. Eksperci z firmy Green Cell zwracają uwagę, że w przypadku naszego kraju nie jest to wyłącznie reakcja na planowane zmiany legislacyjne dotyczące wycofania z użytkowania tradycyjnych samochodów, ale naturalne zainteresowanie wynikające z rozwoju elektromobilności.

„Barometr nowej mobilności” opublikowany w 2021 roku przez Polskie Stowarzyszenie Paliw Alternatywnych wykazał, że przy wzroście o 20 proc. zainteresowania samochodami w pełni elektrycznymi oraz hybrydami typu plug-in, jednocześnie zmalało zainteresowanie autami z tradycyjnym silnikiem Diesla (spadek o 22 proc.)[1].

Co warte podkreślenia, wyniki te zostały opublikowane jeszcze przed przyjęciem przez organy unijne zakazu rejestracji aut spalinowych od 2035 roku – wskazuje Mateusz Szul, Head of Product Management w firmie Green Cell. – W ciągu ostatnich kilku lat zainteresowanie „elektrykami” rosło zupełnie naturalnie i nie było ono w żaden sposób wymuszane.

Według danych z czerwca br. w Polsce zarejestrowanych było niespełna 51 tys. samochodów elektrycznych i hybryd typu plug-in. Liczba aut „z wtyczką” w pierwszym półroczu wzrosła o 12,2 tys., co stanowi 45% więcej niż w tym samym okresie zeszłego roku.

Według danych przygotowywanych przez stowarzyszenie ACEA, w drugim kwartale 2022 samochody "z wtyczką" (BEV + PHEV) stanowiły ponad 20% wszystkich rejestracji nowych samochodów na rynku europejskim, dla porównania, samochody z silnikiem Diesla stanowiły niecałe 16%. Z kolei w ubiegłym roku na rynku niemieckim zostało zarejestrowanych 356 tys. samochodów elektrycznych, a diesli – 524 tys.

Zbliżamy się do momentu przełomowego w strukturze rejestracji nowych samochodów. W przypadku całej Europy samochody elektryczne już teraz zaczynają być popularniejsze niż samochody z silnikiem Diesla. Transformacja w kierunku elektromobilności jest niezwykle silna i jest spowodowana z jednej strony zachętami prawno-finansowymi ale z drugiej jest częściowo skorelowana z rosnącą popularnością instalacji fotowoltaicznych montowanych w europejskich domach. Daje potencjalnemu użytkownikowi możliwość ładowania samochodu niemalże za darmo – zauważa ekspert z Green Cella.

Zainteresowanie elektrykami istnieje, ale są problemy z podażą

Obecnie jednym z najważniejszych problemów dla potencjalnych nabywców jest niska podaż samochodów elektrycznych. Większość producentów dysponuje liniami produkcyjnymi przystosowanymi do wytwarzania aut spalinowych. Są to olbrzymie fabryki, które w dalszym ciągu notują bardzo wysoką produkcję.

Żeby w tym momencie przedstawić ją na samochody elektryczne, potrzeba bardzo dużo inwestycji, nie tylko w same linie montażowe, ale również w dostosowanie całego łańcucha dostaw pod komponenty potrzebne do produkcji samochodów elektrycznych, np. poprzez budowę fabryk dostarczających baterie. Przykładowo, w grudniu 2021 grupa Volkswagen ogłosiła, ze do 2030 roku wybuduje aż 6 gigafabryk, które będą produkowały baterie do samochodów elektrycznych wytwarzanych przez całą grupę. Widać więc, że już teraz chce ona zabezpieczyć logistykę komponentów po swojej stronie, tak aby uniezależniać się od firm trzecich – mówi Mateusz Szul.

Drugi problem, na który należy zwrócić uwagę, to ograniczona dostępność komponentów do produkcji baterii. Potrzebny do nich lit jest też używany w wielu innych urządzeniach, jak laptopy czy telefony komórkowe.

Producenci już teraz szukają nowych rozwiązań by stworzyć baterie, które będą wydajniejsze, bezpieczniejsze i zapewnią odpowiednio szybkie ładowanie auta. W tym momencie co raz częściej można przeczytać o wprowadzeniu do nowych generacji aut baterii LFP litowo-żelazowo-fosforanowych, a duże koncerny pracują już nad kolejnymi generacjami, jak np. ogniwa solid-state – wyjaśnia Mateusz Szul.

Rynek wtórny – szansa na rozwój?

Ograniczona podaż i spore zainteresowanie przekładają się na rosnące ceny „elektryków”, które w ostatnich miesiącach są obserwowane w zasadzie u wszystkich producentów. Trzeba jednak pamiętać, że ten rynek dopiero się rozwija i niebawem przybędzie na nim używanych aut. Już teraz zresztą mogą one być dobrym wyborem i są to popularne modele aut miejskich jak Nissan Leaf czy Renault Zoe, które można znaleźć w atrakcyjnych cenach.

Tych samochodów na rynku wtórnym będzie pojawiać się coraz więcej. Osoby, które kupiły auto elektryczne 4-5 lat temu lub wzięły je w leasing, będą wymieniać pojazd na nowy. Wtórny rynek samochodów elektrycznych będzie się więc jeszcze na pewno mocno rozwijać – podkreśla ekspert.

Czy prawo może pomóc?

Naturalnemu wzrostowi zainteresowania samochodami elektrycznymi musi towarzyszyć rozwój infrastrukturalnego zaplecza do ładowania pojazdów. Chodzi o ogólnodostępne ładowarki, ale także dostosowywanie obiektów użyteczności publicznej, hoteli, garaży wielostanowiskowych do potrzeb właścicieli „elektryków”. Jeśli więc wciąż nie istnieją wymagania techniczne dotyczące stacji ładowania przy budynkach, to ich administracje nie będą się tym zajmować –  zwyczajnie będzie to dla nich dodatkowy wysiłek.

Pomimo tego, że zainteresowanie „elektrykami” rośnie, wciąż stanowią one mniej niż 1% floty samochodowej, która porusza się po polskich drogach. Dopóki ten odsetek nie będzie wyższy, nie będzie też presji ze strony kierowców na rozwiązania ułatwiające rozwój elektromobilności. W tym przypadku odgórne regulacje mogą mieć sens, o ile będą stanowiły zachętę do zainteresowania samochodami elektrycznymi.

Przykładowo w Norwegii właściciele „elektryków” mogą liczyć na szereg codziennych udogodnień, jak możliwość korzystania z buspasów. Takie udogodnienia są również w Polsce. Ponadto, w Norwegii użytkownicy aut elektrycznych płacą połowę różnych opłat, m.in. drogowej, za parkowanie czy za transport promem. Jednak przede wszystkim Norwegowie mogą odliczyć całą wysokość podatku VAT od zakupu samochodu, który wynosi w ich kraju 25 proc.

Dzięki takim ruchom ze strony rządu elektromobilność w Norwegii rozkwitła. W zeszłym roku ok. 85% wszystkich zakupionych tam samochodów to były samochody elektryczne albo hybrydy plug-in. Łącznie Norwegowie kupili 113 tys. samochodów elektrycznych 7 tys. diesli i 7,5 tys. samochodów benzynowych. W ślad za tym nastąpił rozwój infrastruktury publicznej, miejsc parkingowych, sieci ładowarek, w tym stacji szybkiego ładowania przy głównych drogach, gdzie  dostępnych ładowarek jest zazwyczaj ponad 20, a nawet 30.

– Przykład Norwegii pokazuje, że właściwie dobrane zachęty dla obywateli pozwalają na szybszą transformację w kierunku zrównoważonego transportu. Jednak zachęty dla kupujących auta to nie wszystko. Istotna jest również kwestia klarownych i przyjaznych zasad dla firm i instytucji chcących stawiać ładowarki do samochodów elektrycznych, bez tego infrastruktura będzie rozwijała się zbyt wolno, co będzie wpływać również na popyt po stronie konsumenckiej – podkreśla Mateusz Szul.

W Polsce można obecnie otrzymać dofinansowanie do samochodu elektrycznego w ramach projektu rządowego „Mój elektryk”. Jest on przeznaczony zarówno dla osób fizycznych jak i dla przedsiębiorców. Maksymalna kwota wsparcia dla indywidualnych klientów może wynieść 18 750 zł, a dla posiadaczy Karty Dużej Rodziny nawet 27 tys. zł. Z kolei kwota dotacji dla firm zależy od kategorii kupowanego pojazdu i waha się między 27 tys. a nawet 70 tys. zł.

 

[1] https://pspa.com.pl/wp-content/uploads/2022/01/barometr_nowej_mobilnosci_2021_raport.pdf

 

Green Cell