Naloty dzień w dzień i świetna pizza. Jak teraz żyje się i pracuje w ukraińskiej stolicy?

Jestem language ownerem i tech writerem w wywodzącym się z Kijowa startupie edtech, Mate academy. Kształcimy specjalistów z sektora IT. Nasza siedziba mieści się w ukraińskiej stolicy, a co za tym idzie, większość zespołu znałem jedynie z ekranu mojego komputera. Ale…latem 2023 roku postanowiłem to zmienić. Wsiadłem do pociągu i 13 godzin później dotarłem na miejsce.
O tym, że pierwszej nocy przeżyję mój pierwszy nalot, poinformował mnie taksówkarz w drodze z dworca do hotelu. Czułem się przygotowany. Dzień wcześniej zainstalowałem aplikację z alertami, zasubskrybowałem odpowiednie kanały na Telegramie, wybrałem hotel ze schronem, a wojnę śledziłem codziennie od lutego 2022 r. Będzie dobrze - pomyślałem.
I było. Do nastania godziny policyjnej (codziennie od północy do 5:00) miałem jeszcze ponad 10 godzin, więc zostawiłem bagaże i poszedłem zwiedzać. Trzymałem się blisko stacji metra, które - podczas alarmów - zamieniają się w schrony. Na ulicach było zaskakująco dużo ludzi, w zasadzie tłumy, szczególnie w okolicach cerkwi św. Andrzeja. Wróciłem z kolażem pięknych zdjęć, przygotowałem rzeczy na wypadek nalotu i poszedłem spać.
Pierwszy nalot: inni nawet nie wstali
Miejskie syreny rozległy się ok. 1:40 nad ranem. Mój telefon zawył równolegle z nimi, a lektor ostrzegł po angielsku, że “przesadna pewność siebie to moja największa słabość”. Dwa razy mówić nie musiał. Przebrałem się, chwyciłem książkę, słuchawki, wodę i zleciałem na dół. Ale pośpiech był niepotrzebny. Szybko trzeba chować się jedynie przed kindżałami, reszta rakiet i dronów potrzebuje od kilkudziesięciu minut do dwóch godzin, by osiągnąć cel.
Alarm trwał do 3:30 w nocy. Przez ten czas dołączył do mnie jeden - jeden! - gość hotelu, choć tych było co najmniej kilkanaścioro, większość Ukraińców. Dla nich naloty to codzienność. Potem dowiedziałem się, że znajomi z pracy - w reakcji na alarm - przewracają się na drugi bok i idą spać dalej. Ja sam, gdy obudziły mnie syreny o 3:30 ostatniej nocy wyjazdu, zawinąłem się w burrito z kołdry, schowałem za łóżkiem i poszedłem spać, osłonięty przed oknem.
Czy zachowałem się nieodpowiedzialnie? Owszem, ale inaczej nie potrafiłem. Byłem tak zmęczony, że nie mogłem odpuścić kolejnej nocy. Swoją drogą: ukraińskie wojsko regularnie zestrzeliwuje ponad 90% rakiet i dronów lecących w kierunku Kijowa. Rosjanie strzelają nie tylko, by trafić, ale by utrudniać ukraińskiej gospodarce normalne funkcjonowanie.
Jak pracuje się z kijowskiego biura Mate academy?
Po drugim z kolei alarmie i sześciu godzinach snu stawiłem się przed biurem Mate academy w centrum Kijowa. Wszedłem na czwarte piętro dwudziestowiecznej kamienicy, zrobiłem parę kroków i poczułem charakterystyczną pracę drewnianego stropu. Drewno - niestety - słabo chroni przed skutkami nalotów, dlatego firma wynajęła schron w budynku obok.
Przywitałem się z koleżankami i kolegami, wypiłem drugą kawę i usiadłem do pracy. Od czasu do czasu zerkałem na Telegram, by sprawdzić wiadomości o ruchach rosyjskich wojsk, ale poza tym… dzień jak co dzień. Spotkanie z szefową, przerwa na lunch, czasem rozprostowałem się na firmowej maszynie do ćwiczeń, i tak do 19:00, gdy wsiadłem do metra i wróciłem do hotelu. A metro, dodam, jest niezwykle głębokie - na niektóre stacje zjeżdża się dwie minuty(!).
Następnego dnia byłem już całkiem zrelaksowany, ale Rosjanie przypomnieli o sobie ok. 11:30, gdy w powietrze wzbił się MIG-31 z rakietami kindżał. Te lecą z prędkością dziesięciokrotnie wyższą od dźwięku, więc sam start samolotu wywołuje alarm na całej Ukrainie. W pięć minut zeszliśmy do schronu i kontynuowaliśmy pracę stamtąd, by po 30 minutach wrócić na górę, a ja - paradoksalnie - byłem spokojniejszy. Kolejna procedura poznana i odhaczona.
Kijowski zespół, swoją drogą, działa przy alarmach w zasadzie bez zmian. Nasi wykładowcy - coachowie i mentorzy - przerywają zajęcia ze studentami, by za chwilę wznowić je ze schronu. Jest klimatyzacja, są biurka, krzesła, kuchnia i toalety… a nawet przyjemna zieleń na ścianach, przypominająca o mieszczącym się tam niegdyś salonie kosmetycznym. Rutyna skutecznie wymywa strach.
Ukraiński sektor IT rozwija się mimo wojny
Wspomniałem na starcie, że Mate academy kształci specjalistów z sektora IT. Teraz nieco się rozwinę: w Polsce kształcimy developerów Java, front end, full stack i testerów oprogramowania (QA), a na Ukrainie także developerów Pythona, designerów UI/UX i rekruterów IT. Oferujemy kursy online w trybie dziennym, za które studenci płacą dopiero po zdobyciu pracy, oraz kursy online flex - płatne z góry. Wykształciliśmy i zatrudniliśmy dotychczas ponad 2 500 specjalistów.
Ale to stan na dziś. Przed rosyjską inwazją firma działała jedynie na Ukrainie, nauka w grupach spoza kraju odbywała się w języku angielskim, a absolwentów było o połowę mniej. Do Polski weszliśmy dopiero po wybuchu wojny, w listopadzie 2022 roku. Na początku zatrudniliśmy country managera, Michała Tuckiego, potem dołączyłem ja, zaś teraz… polski zespół liczy już niemal 20 osób. A to dopiero początek.
Czy było łatwo? Pewnie, że nie: gdy Rosjanie podeszli pod Kijów, każdy dostał dwa tygodnie płatnego urlopu, a wkrótce później również dostęp do schronień wynajętych przez Mate na zachodniej Ukrainie, wraz ze Starlinkami i generatorami. Powrót do Kijowa też był utrudniony, przez rosyjskie atakami na infrastrukturę cywilną. Niemniej, rozwijamy się dalej - szybciej niż kiedykolwiek - przystosowani do wojennej rzeczywistości. A takich startupów jest więcej.
Bez paniki, ale z pełną świadomością
Decyzję o wyjeździe na Ukrainę oparłem o informacje pochodzące z… Twittera. Szaleństwo? Wręcz przeciwnie: na Twitterze działa całe mnóstwo OSINTowców, czyli osób gromadzących informacje o nalotach, ruchach wojsk i dostawach zachodniego sprzętu. 20-30 minut dziennie wystarczyło, by być na bieżąco, a mnie, co oczywiste, szczególnie interesowały raporty z pracy obrony przeciwlotniczej.
Kijowa bronią amerykańskie Patrioty i niemieckie IRIS-T, czyli jedne z najlepszych systemów przeciwlotniczych na świecie, a w maju br. przeszły bodaj swój najważniejszy test dotychczas. Zestrzeliły wszystkie sześć lecących na stolicę kindżałów. Zaś irańskie drony, shahedy, dające się we znaki Ukraińcom jeszcze kilka miesięcy temu, dziś spadają.
A co z bezpieczeństwem na ziemi? Na dworcach funkcjonują punkty kontrolne z wykrywaczami metalu i skanerami. Po ulicach chodzą uzbrojone patrole: o ile policjanci noszą w Polsce pistolety w kaburach, o tyle na Ukrainie - karabiny przewieszone przez ramię. Miejscami widać jeszcze przeciwczołgowe jeże z lutego i marca zeszłego roku czy wojskowe posterunki. Czułem się bezpiecznie.
Bezpiecznie na tyle, by np. odwiedzać wieczorami co ciekawsze restauracje, sam i z zespołem. Fanom kulinariów polecam zwłaszcza Mimosę niedaleko kijowskiego stadionu i serwowaną tam pizzę cztery sery z pikantnym miodem (opcjonalnie z gruszką - świetna rzecz!). Ale chwila - możesz zapytać - tam toczy się normalne życie? Odpowiadam: nie. To mieszanka życia i wojny, z godziną policyjną, nalotami, i napływającymi raz po raz, tragicznymi wieściami.
Przykład z brzegu: wysadzenie elektrowni wodnej w Nowej Kachowce. Rosjanie jednym ruchem utopili setki cywili na obu brzegach Dniepru, doprowadzili do ogromnej katastrofy ekologicznej i unieruchomili systemy irygacyjne zasilane ze Zbiornika Kachowskiego. Niedawno w Krzywym Rogu rakieta uderzyła w blok mieszkalny, zabijając cywili, a wcześniej do tragedii dochodziło w Dnieprze, Zaporożu czy Krzemieńczuku, gdzie ludzie spłonęli wraz z centrum handlowym.
Wszechobecną śmierć na froncie pominę milczeniem, podobnie jak i miasta-symbole. Bachmut. Irpień. Siewierodonieck. Buczę. Mariupol. Ukraińcy poczuwają się - rzecz jasna - do pomocy, zarówno tej indywidualnej, jak i instytucjonalnej, bo sama złość na niewiele się zdaje. Ukraińskie startupy, w tym Mate academy, cały czas przekazują ogromne środki na rzecz armii, angażują się także w pomoc poszczególnym batalionom. Wsparcia nigdy dość.
Niemniej, wracając do meritum: na Ukrainie nie ma normalnego życia. Jest jego namiastka, ale Ukraińcy muszą tę namiastkę zachować. Co dobrego przyniosłoby zamknięcie restauracji? sklepów? teatrów? Doprowadziłoby to jedynie do głębszego spadku PKB Ukrainy, cierpiącego już przecież wskutek wojennych zniszczeń i powszechnej mobilizacji. Życzmy sobie raczej, by ukraińskie miasta tętniły życiem, a firmy - wciąż działały jak co dzień, na przekór Rosjanom.
Autor: Łukasz Werecik (Mate academy)